piątek, 5 grudnia 2014

Rozterki.


Ostatnio mam problem z pisaniem bloga.
nie wiem co i ile chcę tu pisać...
ciężko mi łączyć "być tu i teraz" z problemami, z którymi się zmagam..
nie chcę by to było miejsce wylewania samych smutków.

ostatnio M podesłał mi bardzo fajnego linka,
który zdecydowanie dał mi do myślenia...
niestety, ale każda z tych 5 rzeczy dotyczy także mnie - tyle, że w czasie teraźniejszym...
pocieszam się, że ciągle mogę coś z tym zrobić..
tylko ode mnie to zależy...
a szkoda każdego kolejnego straconego dnia...

nie lubię listopada, więc bardzo się cieszę, że już za mną...
grudzień też szybko minie,
bo jakoś zawsze czas oczekiwania na Święta ucieka nie wiadomo kiedy...
a potem nastanie styczeń, na który czekam z utęsknieniem, jak nigdy.
wtedy rozpocznie się kolejne "starcie".

jestem gotowa.

9 komentarzy:

  1. Z tym pisaniem jest coś na rzeczy. Widać mniejszy ruch na blogach. Może za sprawą jesiennych nastrojów. Niech szybciej mijają.
    Spokojnej niedzieli

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, ja się najlepiej czuję jak śpię, to powinnam przespać całe życie ;) Odpowiem Ci tutaj na Twój komentarz u mnie. To już nie kwestia braku weny, a ogólnie braku chęci pisania na blogu. Znając życie za jakiś czas mi przejdzie i zatęsknię do swojego pitolenia o niczym. Póki co jednak się na to nie zapowiada. Jest mi jednak miło, że w ogóle ktoś odnotował mój brak w blogowym światku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. heh....szarość za oknem wysysa energię z człowieka ;)
      mam nadzieję, że chęć do pisania Ci wróci, bo jakoś brakuje mi tej lektury ;) :)
      pozdrawiam :)

      Usuń
  3. W styczniu oczywiście trzymam kciuki za powodzenie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam to, co pod linkiem już kiedyś.
    I myślałam o tym.
    Ale, wiesz, u mnie było tak, że pewne myśli (w tym myśl o macierzyństwie) tak skutecznie mi blokowały mnie, świat, życie - wszystko - że nie byłam w stanie w zasadzie cieszyć się czymkolwiek. Naprawdę. Może to mogłabym jakoś wyleczyć, wyrzucić na terapii, może mogłabym się nauczyć jeszcze bardziej cieszyć np. spotkaniami z przyjaciółmi (które uwielbiam i są dla mnie ważną częścią życia), ale prawda jest taka, że w pewnym momencie Twoi przyjaciele zaczynają się intensywnie rozmnażać. I ja nie dawałam rady. Jezu, nie dawałam naprawdę.
    Do dziś pamiętam imprezę sprzed dwóch lat. Wieczór filmowy z kupą dobrego żarcia. Ja po poronieniu, po odkryciu przewlekłej choroby, po informacji, że kolejnej próby inseminacji nie ma co robić, bo moje jajniki robią sobie jaja, siedziałam wśród przyjaciółek, które rzucały sobie właśnie świeżo podane przez ginekologa terminy rozwiązań - masz na 7 września? A ja na 8 września! Ale numer! a ja na październik!
    A ja nawet się tego cholernego wina napić nie mogłam, żeby to przygasić (moja choroba dotyczy żołądka). Pamiętam, że wyszłam w połowie filmu do domu. Naprawdę nie dałam rady.

    Ale pół roku później po wielu dwóch i pół roku beznadziei począł się (dzięki medycynie) Franek...

    Hania, wiem, co czujesz, Jezu, naprawdę bardzo wiem.
    Jedyne, co Ci mogę doradzić - działaj. I zaufaj medycynie.
    Mam dzięki niej dwoje dzieci.
    Nie miałabym ich bez niej.

    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Juti,
      swoimi wypowiedziami zawsze sprawiasz, że jakoś mi się robi lżej na sercu :)
      dziękuję Ci za to :**

      Usuń
  5. Chyba każda z nas przechodzi od czasu do czasu taki blogowy kryzys tożsamości ;) Moim zdaniem, to Twoje miejsce i piszesz, co chcesz - jest Ci smutno, to smucisz, masz ochotę wyrzygac zle emocje, też dobrze. Trzymam kciuki za styczeń!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby to mój kąt do wyżalania, ale nie lubię gdy negatywne emocje zaczynają dominować w moim życiu ;)
      trzymaj, trzymaj za styczeń! :)

      Usuń