Z niedowierzaniem spoglądam za okno...
czy to już naprawdę jesień?
w sumie wiosna przyszła miesiąc wcześniej i nikt nie powiedział, że jesień też tak nie zrobi...
dziś byliśmy z M na długim (10 km - niech żyje Endomondo! ;>) spacerze.
nie, żebym ja takie "przechadzki" uwielbiała, ale każde z nas tak jakby inaczej rozumie definicję "spaceru"... ;]
Wróciłam.
zmęczona i obolała, leczę zakwasy lampką wina.
tak, wiem, że lepsze piwo, ale cóż poradzę, że nie lubię ;]
pojeździłam, pozwiedzałam, nabiłam kilkadziesiąt kilometrów "w nogach", posmakowałam, powdychałam, nacieszyłam oczy...
rozkosz dla wszelkich zmysłów.
uspokoiłam skołatane nerwy.
zawsze gdy wpadam w dziwne stany,
których skutkiem jest użalanie się nad sobą,
gdy wkręcam sobie coś, czego nie powinnam,
lub wymyślam problemy, które tak naprawdę nie istnieją
zdarza się coś,
co w sekundzie sprowadza mnie na ziemię,
Nie dla mnie - zaznaczam od razu.
rozglądam się po blogach i mam wrażenie, że wszystkie zabiegi IVF, które odbyły się w lipcu - są udane.
no gdzie nie wejdę - pozytywny test ciążowy.
bardzo się cieszę Kochane Kobietki, że wielu z Was udało się spełnić to największe marzenie.
jesteście Szczęściarami.
Waszym największym problemem niebawem będzie jak zapanować nad mdłościami ;)
szczerze się cieszę, naprawdę...
ale też szczerze zazdroszczę.
Mijają kolejne dni.
czasem lepsze, czasem gorsze... w większości upalne...
spędzane w gronie rodziny lub znajomych...
niby częściej, ale jednak ciągle za rzadko..